Obserwatorzy

piątek, 4 maja 2012

Rozdział 5

       Zaczęłam się krztusić i usiadłam. Nathan trzymał mnie z zatroskaną miną. Rozejrzałam się i prawie krzyknęłam. Byliśmy na samym skraju dachu, jeden krok w tamtą stronę i spadlibyśmy 4 piętra.
       - Jak się czujesz? - Spytał Nathan wciąż nie wypuszczając mnie ze swoich ramion.
       - Trochę mi słabo...
       - Nie powinnaś używać mocy w ten sposób. Jeszcze nie teraz, kiedy dopiero się o niej dowiedziałaś.
       - Co się stało?
       - Pokazywałem Ci jak płonę, a wtedy ty... Zgasiłaś mnie swoją wodą. Jak głupio by to nie brzmiało... Nie rób tego więcej. Ludzie w większości składają się z wody, nie możesz jej z siebie zabierać.
       Powoli zaczynałam przypominać sobie wszystko. Spojrzałam na Nathana i parsknęłam śmiechem. Trochę zbiło go to z tropu.
       - Na pewno wszystko dobrze?
       - Jesteś cały mokry. - Powiedziałam przez śmiech, a on lekko się uśmiechnął.
       - Rzeczywiście, to akurat poszło Ci całkiem nieźle... Jestem pod wrażeniem.
       - Jak długo spałam?
       - Kilka minut.
       - Niewiarygodne...
       Wyszłam z jego uścisku i wstałam. Lekko się zatoczyłam, ale Nathan był już za mną i mnie trzymał. Rozejrzałam się po dachu. Koc, świeczki, jedzenie... To wszystko wydawało się takie odległe i nierealne, a przecież to właśnie była rzeczywistość. To, a nie wulkan. Nie było żadnej spalonej kobiety, żadnego wiatru... Dlaczego więc wydaje mi się, że to właśnie to jest prawdziwe? Ocean, wulkan... To nie ma sensu. Wtuliłam się w Nathana, chyba trochę go to zdziwiło, ale zaraz potem objął mnie ramieniem i oprał brodę na mojej głowie.
       - Znów miałam ten sen. - Powiedziałam z twarzą w jego torsie, trochę się spiął. - Tym razem byłam w wulkanie, a ta kobieta nie była topielcem. Tym razem była czarna i spalona...
       Odsunął mnie lekko od siebie i spojrzał mi w oczy, znów był smutny, może nawet bardziej niż poprzednio.
       - Coś się stało? - Spytałam.
       - Nie, naprawdę świetnie się dzisiaj bawiłem. Niestety muszę już iść. - Odsunął się, włożył ręce w kieszenie i ruszył w stronę schodów. Przez chwilę stałam oniemiała.
       - Jak możesz?! Za każdym razem po prostu odchodzisz! - Wrzasnęłam. - Wtedy było to tylko nieuprzejme, ale teraz?! Tak zwyczajnie mnie tu zostawisz?! - Kiedy się nie zatrzymał, ruszyłam w jego stronę, byłam tak wściekła, że wydawało mi się iż płonę. Bardzo szybko znalazłam się blisko, złapałam go za rękę i obróciłam w swoją stronę. Syknął i wyrwał się z mojego uścisku, podnosząc rękę do oczu. Było na niej poparzenie o kształcie idealnej dłoni. Spojrzał na mnie zaskoczony, a ja patrzyłam na niego przerażona.
       - O boże! Czy to ja? - Wzięłam jego rękę i spojrzałam na nią, na szczęście oparzenie nie było zbyt poważne. Pobiegłam do koca i przyniosłam butelkę wody, po czym dosyć niepewnym ruchem wylałam jej zawartość na poparzenie. Nathan syknął z bólu.
       - Przepraszam, tak strasznie przepraszam! Jak to w ogóle możliwe? Tak mi przykro.
       - Cii... Nic się nie stało. - Nathan przyłożył mi palec do ust i  spojrzał głęboko w oczy, było w nich coś takiego... Nie umiem tego opisać.Takie cierpienie, ale byłam pewna, że nie ma nic wspólnego z ręką. Siedzieliśmy tak chwilę, aż zbliżył głowę do mojej i złożył na moich ustach delikatny pocałunek.Gdy się odsunął byłam zawiedziona.
       - Przepraszam, nie powinienem... - Wstał i odwrócił się.
       Gdy zrobił już kilka króków w stronę wyjścia, wstałam, podbiegłam do niego i rzuciłam mu się na szyję. Zdawało się jakby promieniał, gdy złapał mnie i pocałował. Staliśmy tak kilka chwil całując się namiętnie. Ja z rękami na jego szyi, a on z dłońmi w moich włosach.


       - No wstawaj, to już dzisiaj! - Ktoś skakał po moim łóżku. Otworzyłam oczy, no tak Stella.
       - Co dzisiaj?
       - Nie wkurzaj mnie... Walentynki! Tylko mi nie mów, że zapomniałaś, bo będę musiała się Ciebie wyrzec...
       - Nie, nie zapomniałam... Która godzina?
       - 5.30
       - Co?! Dlaczego budzisz mnie o takiej porze? Ja rozumiem- walentynki, ale... 5.30?!
       - No co? Zapisałam nas do kominetu walentynkowego. Musimy tam pójść, posegregować prezenty i przydzielić ludzi do ich roznoszenia.
       - Nie mogłaś mi wcześniej powiedzieć? Poszłabym wcześniej spać.
       - A co robiłaś? - Spytała zaciekawiona i usiadła okrakiem na moich nogach. - Byłaś z Nathanem?
       - Może.
       - Jak wam idzie? Nic mi o tym nie mówisz.
       - Bo nie ma o czym.
       Spojrzała na mnie wymownie.
       - Byliśmy na kilku randkach. I tyle. Wielkie mi coś.
       - Do niczego nie doszło od kiedy okazało się, że należysz również do C?
       - Nie.
       - Co wy? Święci? Robicie coś dzisiaj? - Zawadziacko przygryzła wargę.
       - Nic mi o tym nie wiadomo. A ty i Jade? Skoro już jestem przesłuchiwana, to też chcę się czegoś dowiedzieć.
       Obejrzała się i zarumieniła. Po czym wstała z łóżka i z normalną sobie beztroską pobiegła do sibeie do pokoju.
       - No tak... Mnie to nic nie powie...
       Wstałam z łóżka i poszłam do garderoby. W chwili gdy kończyłam zakładać spodnie do pokoju wpadła Stella ze zdjęciem w ręku. Pokazała mi je. Widniał na nim biały koń. Stella zawsze była zakochana w koniach i uwielbiała na nich jeździć już od dzieciństwa. Niestety musiała z tym skończyć gdy posłano ją do Akademii, bo nie było tu żadnych koni.
       - Co to?
       - Idrys.
       Nic nie rozumiałam. Jaka Idrys?
       - Jade dał mi klacz. Idrys. Powinna przyjechać tu już dzisiaj.
       - Co? Dał Ci konia? I Vivian się na to zgodziła?
       - Najwidoczniej. Mogę go trzymać w starych stajniach. Wiesz, tych w lesie. Mam też zatrudnionego faceta do zajmowania się nią. To mój prezent walentynkowy.
       - To świetnie. Tak się cieszę. Jade się postarał.
       - No! Dalej ubieraj się, już i tak jesteśmy spóźnione. - Krzyknęła, ale czuć było, że ma naprawdę świetny humor.
       Gdy dotarłyśmy na patio, na którym wręczane miały być walentynkowe karteczki, które zostały przekazane komitetowi już wczoraj, Stella wpadła w organizacyjny szał. Patio było dosyć duże, na samym jego środku był mały ogródeczek, a po bokach drewniane ławeczki. Oprócz nas dwóch było tam jeszcze trzech chłopaków i jedna dziewczyna. Chłopcy przynieśli ze składzika samoprzylepne karteczki, po które na pierwszej przerwie mają zgłosić się wszyscy uczniowie. Karteczki służyły ludziom z komitetu w rozpoznawaniu osób, którym mają wręczyć prezent. Stella przyniosła mnóstwo świeczek i porozstawiała je wraz z Melanie (tą trzecią dziewczyną) po całym patio.
       - Okej. Eden, to dla Ciebie idealny czas by poćwiczyć swoją nową moc. Oprócz Ciebie nie mamy tu nikogo z grup C.
       - Jesteś pewna? Nie do końca nad tym panuję...
       - Nie marudź, tylko pracuj.
       Wywróciłam oczami, po czym zamknęłam je i skupiłam się na wszystkich świeczkach w pokoju, co nie było takie proste bo była ich ze sto. Nagle przepłynęła przeze mnie fala ciepła i już myślałam, że coś podpaliłam, ale nikt nie krzyczał, więc odważyłam się uchylić lekko jedno oko. Patio spowijał łagodny blask ognia, było naprawdę przytulnie, co przekonało mnie by otworzyć oczy.
       - No i widzisz? Czego tu się bać? - Spytała roześmiana Stella. - Okej trzeba ułożyć karteczki alfabetycznie, bo z mojego doświadczenia wiem, że wiele osób przychodzi sporo przed pierwszą przerwą, więc pewnie niedługo tu będą.
       Jak na zawołanie na patio weszli Jade z Nathan'em.
       - Witajcie moje piękne, wy już na nogach? - Spytał Jade siadając na stole z karteczkami, przetrząsnął ich kupę i po chwili przykleił sobie na t-shirt'cie nalepkę ze swoim imieniem.
       - Jak widać. - Stella podeszła do niego, zepchnęła go ze stolika i usiadła przy nim. - Mamy mnóstwo roboty.
       - Oj, bez przesady, musicie tylko posegregować karteczki...  - Jade przewrócił oczami, a w tym czasie Nathan podszedł do mnie i pocałował delikatnie w czoło na przywitanie.
       - Wszystkiego najlepszego kotku.
       - Dzięki.
       - Nie będziemy wam przeszkadzać. - Nathan spojrzał na Jade'a który po chwili z nie wesołą miną poszedł na nim i razem zniknęli za zakrętem.